Od FOMO do JOMO
Żyjemy w świecie, w którym wszystko powinno być nazwane i przyporządkowane. Chcemy, by nasze zachowania i odczucia były skonkretyzowane i poparte wiedzą psychiatrów, psychologów, ewentualnie influencerów. Przeszliśmy przez etap FOMO (Fear of Missing Out) do etapu JOMO (Joy of missing out). Już wiemy, że prawdopodobnie jesteśmy WWO (Osobą Wysoce Wrażliwą), bo większość cech które przeczytaliśmy na rolce na Instagramie idealnie pasuje do naszych zachowań. Pragniemy, by nasze mieszkanie było hygge, bo tylko wtedy mamy szanse w spokoju odpocząć, ciesząc się JOMO. Odnoszę wrażenie, że z lubością „doktoryzujemy się” w dopasowywaniu zjawisk i pojęć do naszego aktualnego stanu psychiczno-społecznego. Użycie formy „my” jest tutaj jak najbardziej celowe i zasadne – ja też tak robię. I to co piszę nie jest krytyką, a obserwacją.
Niestety, dla mnie, drążenie tych wszystkich wiadomości i informacji, prowadzi do wręcz histerycznego analizowania każdej swojej myśli, decyzji i wątpliwości. Ten ogrom wiadomości jaki sobie serwuję, każe mi wyszukiwać odchyleń w rozwoju moich dzieci, natychmiast diagnozując cały szereg możliwych chorób. Wiedza jaką zdobyłam na temat żywienia, celiakii i nietolerancji pokarmowych sprawia, że na każdym kroku widzę efekty problemów jelitowych. W mojej głowie ta „wiedza” szumi i buzuje, a ja tak bardzo nie wiem jak sobie z nią poradzić.
Tak więc praktykuję moje pochorobowe JOMO. Idę wzdychać do wspomnień, kiedy to Internet ograniczał się do blogasków i poczty elektronicznej.
Taki ze mnie dinozaur.